Jeśli tam już nie ma żadnego podbiegu, można dać z siebie więcej!

Jeśli tam już nie ma żadnego podbiegu, można dać z siebie więcej!

rozmowa z Bartoszem Gorczycą, dwukrotnym zwycięzcą ultraMaratonu Bieszczadzkiego.

Anna Dąbrowska: W 2013 roku odbyła się pierwsza edycja ultraMaratonu Bieszczadzkiego, którą wygrałeś. Co było powodem Twojego startu?

Ciekawość. Pierwsza edycja ma to do siebie, że nikt nie wie, czego się można  spodziewać. Wówczas poza Biegiem Rzeźnika nie było innych biegów w Bieszczadach, więc drugim powodem były same Bieszczady. Chciałem wystartować w tych terenach.

Tamten czas to także moje początki w świecie biegów górskich. Szukałem fajnych imprez. I to był kolejny powód, by wystartować w uMB.

Jak było?

Mgliście. Fajnie się biegło. Rywalizacyjnie też było ciekawie - wyścig trwał do samego końca. Większość dystansu przebiegłem z Arturem Jabłońskim. Na ostatnim zbiegu z Jawornika uciekł mi.  Ale osłabł przy zbiegu do Wetliny. Wyprzedziłem go właściwie na samym finiszu. Wygrałem o 30 sekund [czas B. Gorczycy to 3:34:37- przyp.red.].

W 2015 znów pojawiłeś się na uMB i ponownie wygrałeś!

Byłem też w 2014! Zwykle na listach z wynikami szuka się mnie z przodu, tymczasem skończyłem w okolicach setnej pozycji [a dokładnie na 96; czas B. Gorczycy to 6:25:08 - przy.red.].

Podobała mi się pierwsza edycja. Bardzo chciałem wystartować w drugiej. To był moment, kiedy walczyłem jeszcze z kontuzją po biegu na 240 km na Festiwalu Biegów Górskich w Lądku-Zdroju. Po festiwalu miałem dość długą przerwę. Jesienią czułem się już lepiej, więc pomyślałem o uMB. Miał to być pierwszy sprawdzian, czy kontuzja się zaleczyła. Bieg ukończyłem z wielkim bólem. To był dla mnie pstryczek w nos - nawet jak się człowiekowi wydaje, że doprowadził się do porządku, może jeszcze tam coś siedzieć.

Mimo to miło wspominam tamtą edycję. Brak dobrego wyniku nie siadł na psychikę.

… więc III uMB wygrałeś.

Tak. Poszło łatwiej niż podczas pierwszej edycji. Do Przełęczy nad Roztokami miałem ogon. Później biegłem już sam. Im bliżej było mety, tym lepiej się czułem i szybciej biegłem. Mimo, że druga część trasy jest trudniejsza, tam zrobiłem przewagę.

Różnice miedzy pierwszym a trzecim startem? Poza trasami. 

No tak, trasy są inne, ale w obu początek jest szybszy, a druga część fajniejsza, bardziej górska. Obie mają też podobną końcówkę.

To pierwsze zwycięstwo było dla mnie symboliczne. Bardzo musiałem o nie walczyć. Na finiszu myślałem, że jestem na straconej pozycji - do mety było ok. 1500 metrów, a ja traciłem do pierwszego 200 m. Moje lekkoatletyczne doświadczenie podpowiadało, że trudno taką różnicę odrobić. Z drugiej strony wiem, że walczy się zawsze do końca.

Dumny byłem z siebie, że wydarłem to zwycięstwo. Podczas III uMB łatwiej poszło.

Czy jest coś szczególnego w uMB co odróżnia ten bieg od innych, które znasz i lubisz?

Klimat. uMB jest robiony w czasie zaawansowanej jesieni. Bieszczady są wyjątkowe o tej porze roku. To jest główny atut tej imprezy.

Do niedawna była to też, obok Biegu Rzeźnika, jedyna okazja do pobiegania w Bieszczadach.

Rady dla początkujących? Dla wielu osób start w uMB to będzie pierwsze spotkanie z górami i bieganiem w takim terenie. Czym góry mogą ich zaskoczyć?

uMB nie jest bardzo wymagającym biegiem. To dobry wybór dla tych, którzy zaczynają swoją przygodę, ale są już na tyle wprawieni, że są w stanie przebiec ten dystans.

Trasa nie jest wymagająca. Nie ma trudnych podejść ani trudnych zbiegów. W sumie uMB to są trzy mocne podejścia. Jeśli ktoś przez to przebrnie, da radę.

Biegi towarzyszące są fajną opcją dla ludzi, którzy nie biegają długich dystansów, a chcą pojechać w Bieszczady i spróbować swoich sił w górach.

Na co uważać?

Złudny jest początek, to dość płaski odcinek. Stąd potem mogą zaskoczyć strome podejścia. Ktoś może pomysleć, że Bieszczady to niskie góry, a co za tym idzie, podbiegi i zbiegi nie są zbyt groźne. Tymczasem uMB ma mocne podejścia! Mogą zajść za skórę.

Jeśli będzie deszczowo, zrobi się sporo błota. A na podejściach będzie wszystko spływało. Mogą zaskoczyć też mgły - widoczność wtedy spadnie do 5 metrów, jak to w Bieszczadach. Ale i wiatr, jak podczas trzeciej edycji, może odebrać chęć do walki.

Podejście pod Hyrlatą?

Warto zaoszczędzić trochę sił na Hyrlatą. Jeśli ktoś spokojnie zacznie, da radę. Później jest jeszcze podejście końcowe od Przełęczy nad Roztokami. Moim zdaniem bardziej wymagające. Do tego nakłada się dystans. Warto mieć to w pamięci!

Co zabrać?

Nic poza tym, co standardowo bierze się na podobnie długie biegi. Jeśli ktoś lubi i umie biegać z kijami, może je zabrać. Ale i bez nich można sobie poradzić.

Bywa, że organizator zadba o dodatkowe atrakcje. Tak było zeszłym razem, kiedy na podejściu właśnie na Hyrlatą biegacze spotkali kontrabasistę Romana Huziora. Czy czołówka w ogóle zwraca na takie happeningi uwagę?

W zeszłym roku kontrabasista minąłem na podejściu. Dopiero szedł na swoje stanowisko. W pierwszej chwili wpadłem w konsternację „co tu się dzieje”? Potem przypomniałem sobie, że przecież znam tego pana z Rzeźnika [Roman Huzior pojawił się z kontrabasem na XI Biegu Rzeźnika, grał na podejściu pod Smerek - przyp.red.].

24 godziny przed biegiem, co robisz? Masz ustaloną rutynę, która pozwala ci nie stracić rozumu?

Jeśli bieg jest długi, dobrze jest być wcześniej na miejscu. Dzień przed startem rano staram się delikatnie pobiegać, żeby zobaczyć, co tam w nogach.

A potem… warto robić to, co się lubi, posłuchać ulubionej muzyki, zjeść lekkostrawny posiłek. Odpoczywać.

Startując masz rozpisany bieg na etapy, wraz z rozpiską jedzenia, picia…?

Podczas krótszych biegów, takich jak uMB, nie. Na bieg wezmę dwa, trzy żele do zjedzenia co 50 minut. Muszę pamiętać o równomiernym nawadnianiu i powinno być dobrze. Staram się biegać na lekko.

Poznanie trasy?

Warto. Jeśli nie ma na to szans - śledzę profile, choć nie zawsze są porządnie zrobione. Dobrze jest znać trasę, jak ona w ogóle wygląda, po czym biegniemy, co nas czeka za kolejnym wzniesieniem… Bo jeśli tam już nie ma żadnego podbiegu, można dać z siebie więcej!

Dobrze znasz Bieszczady?

Już jako 6-letni brzdąc chodziłem po Bieszczadach z tatą. To były pierwsze góry, które poznałem. Później wracałem prawie co roku. Jak się złapie bakcyla, to potem ciągnie.

Treningi?

Mało biegam w Bieszczadach, więcej maszeruję.

Ulubione trasy?

Omijam Połoniny i tłum. Chyba, że jest gorsza pogoda. Wtedy zaczynam od Wetlińskiej, schodzę do Berechów i dalej obieram kurs na Rawki, Krzemieniec, a stamtąd z powrotem do Wetliny. Duża pętla.

A bieganie po górach, skąd się wzięło? Naturalna konsekwencja?

Wystartowałem w półmaratonie w Limanowej. Pokonał mnie. To był jeden z cięższych biegów w moim życiu. Nie wiedziałem, że to będzie bieg po górkach. Byłem zaskoczony, jak na 17 kilometrze pojawiło się podejście pod stok narciarski. To mnie całkiem zabiło. To był zupełnie inny wysiłek w porównaniu do tego, co znałem.

Nie zraziłem się. Postanowiłem dać górom jeszcze jedną szansę. I wystartowałem w Biegu Marduły myśląc, że będzie to bieg typu beskidzkiego. I też się grubo przejechałem. Sponiewierało mnie.

A jednak…

W biegach ulicznych zawsze ma się koło siebie ludzi. Biegi są też dość monotonne. Każde miasto z tej perspektywy wygląda tak samo. Natomiast w górach każde pasmo ma coś wyjątkowego w sobie. Fascynujące jest odkrywanie gór i nowych w nich ścieżek.

XI BRz skończyłeś na drugim miejscu. Inspiracją do startu był uMB, czy stwierdziłeś po prostu, że to już czas?

Dostałem propozycję od kolegi, żeby się spróbować. Przed Rzeźnikiem nie miałem zaliczonego biegu na tak długim dystansie, więc chciałem zobaczyć, jak będzie. Ciekawiło mnie też to, jak będzie się biegło w parze. Doświadczenie biegania w parze jest nie tylko doświadczeniem biegowym ale też ludzkim. Wiadomo, jeden może czuć się gorzej… Ciekawiło mnie, jak będzie wyglądała współpraca. Nie ma takiej drugiej formuły w Polsce. Musiałem spróbować!

Jak było?

Biegliśmy bardzo równo razem. Mój partner, Łukasz Szumiec to świetny zawodnik, triathlonista, przywykły do dużego wysiłku.

A ludzko?

Dobrze. Często wspominamy ten start.

Kryzysy?

Wiadomo, że tak!

No coś ty!

No pewnie!

Myślałam, że jak ktoś biega zawodowo, to ma w punktach rozpisane, co robić, aby go nie dopadło zwątpienie! I nigdy go nie trafia.

Trafia. Ale nauczyłem się to przechodzić.

Jakie masz patenty?

Staram się wyłączyć myślenie. Im człowiek więcej myśli, tym jest mu gorzej. Błędne koło. Złe myśli nakręcą złe samopoczucie. Łatwo wkręcić się, że boli, że nie dam rady. Więc skupiam się tylko na tym, co robię. Wtedy łatwiej to przechodzi. Bywa, że staram się bawić tym biegiem.

Podziwiasz przyrodę?

Nie. Staram się kompletnie wyłączyć.

Każdego coś boli, każdemu jest ciężko. To nie ma znaczenia. Trzeba biec i tyle. Czasem są lepsze dni, czasem gorsze. Nieraz cały bieg jest przyjemnością, a czasem od samego początku biegnie się źle. Trzeba to zaakceptować. I walczyć do końca.

Nie raz widziałem, jak ktoś mocno zaczął, a potem kryzys zmiótł go z nóg. Odpuścił. I przegrał. Mało przyjemne. Zwłaszcza potem. Odpuszczenie człowiek wypomina sobie długo. Warto przetrwać złe chwile, by później móc być z siebie dumnym, niż wyrzucać sobie, że się mogło, a nie zrobiło.

Czy w tym kontekście bieganie indywidualne nie jest trudniejsze od biegania z kimś? Myślę o parach faktycznych jak na Rzeźniku i incydentalnych - umawiamy się, że biegniemy razem.

Treningowo długie wybiegania wolę robić sam. Ale szybkie dobrze jest robić z kimś mocnym. Samemu czasem trudno zmusić się do wyższych obrotów.

Jak często trenujesz?

W okresie przygotowawczym robię dość sporo jednostek, od 12 do 14 tygodniowo. Nie tylko bieganie, także rower siłownia, ćwiczenia stabilizacyjne…

W okresie startowym zmniejszam ilośc jednostek, a skupiam się na intensywności.

Inni wciąż i wciąż zwracają uwagę, że dużo starujesz.

To prawda. Ale staram się tak wybierać starty tak, żeby mnie nie obciążały. Jeśli czuję, że dany start mi coś da, biegnę. Większość startów traktuję treningowo.

 

Jesteś biegaczem zawodowym. To jeszcze jest przyjemne?

Tak! cały czas sprawia mi to przyjemność. Mam chęć na bieganie! Na myśl o startach się cieszę… To wciąż jest fajne. Więc zostaję przy tym.

Wiem, że w planach masz start w UTMB. Kiedy?

Może w przyszłym roku. Nie ma co dłużej zwlekać. Ale to będzie się wiązało właśnie z tym, żeby nie startować tak dużo.

Myślałem też o Ehunmilak w Hiszpanii (bieg na dystansie 168 km, 11000 m przewyższeń - przy. red.). Fajne przetarcie dystansowe przed UTMB. A w miedzyczasie pewnie powalczę o obronę tytułu w Biegu Granią Tatr.

Do zobaczenia w Bieszczadach.

Nie mogę się już doczekać!

DCS6556_int

SPONSORZY:

lenkomarmamilleniumsqueezysqueezy

PARTNERZY:

garmingarmingarminliga biegow gorskichskalnykrainawilkaextreme

PATRONI MEDIALNI:

biegigorskietvp rzeszowtvp rzeszowoutdoormagazyngorydlaciebiewbieszczady